Wślizgnął się do środka, zamykając drzwi jak najciszej tylko umiał, nie tylko ze względu na późną porę i zapalił światło. Podszedł do swojego biurka, tego bliżej okna i wysypał na blat wszystkie zgromadzone w obu kieszeniach bluzy batony. Przez chwilą wpatrywał się w zdobycze z uznaniem, aż w końcu pokiwał głową z jeszcze większą satysfakcją. Łowy mógł uważać za udane. Teraz tylko musiał znaleźć łupom jakąś bezpieczną kryjówkę, nie tylko dlatego by nikt go nie podejrzewał o obrabowanie połowy automatu, ale i by żadne nieproszone ślepia nawet samym spojrzeniem nie bezcześciły zdobyczy.
Otworzył swoją szafę, na próżno próbując doszukać się tam jakiegoś odpowiedniego pudła. Niestety, jak na kogoś, kto nie znalazł się w szkole z własnej woli miał niezbyt dużo rzeczy, a więc nie mógł liczyć na nic niespodziewanego. Pustej szafy, jak i innych mebli, po stronie nieprzydzielonego mu jeszcze współlokatora nie ruszał. Głównie by nie zostawiać burdelu i móc się szczycić przy Ryozo pseudo-jednoosobowym pokojem. Tym razem jednak musiał pokusić się o przeszukanie.
Może coś zostało po poprzednich lokatorach? Byle nie trup, chociaż tego chyba już zdążyłby wyczuć.
Zmęczone spojrzenie utknęło w pustych przegrodach automatu z przekąskami. Najwyraźniej szkoła nie była szczególnie zainteresowana uzupełnianiem maszyny na bieżąco lub ktoś był na tyle głodny, że wykupił połowę jego zawartości. Jedno było pewne — Seth nie zje czekoladowego batonika tego wieczoru. Pozostawały mu ochłapy w postaci pseudo-wege wafli lub kawa z automatu stojącego naprzeciwko. Niespecjalnie miał ochotę zapychać się sklejonymi bakaliami lub owocowym musem w tubce — który swoją drogą wyglądał jakby był już grubo po terminie — dlatego opcja druga wcale nie wydawała się być najgłupszym pomysłem.
Wygrzebał z kieszeni kilka monet, wrzucił do maszyny i... nic. Po prostu zajebiście — pomyślał zrezygnowany i zdecydował się na silne uderzenie ustrojstwa w bok, licząc że jakimś cudem zatrybi i wyrzuci mu kubeczek z gorącą americano.
Drugie uderzenie. Trzecie. Nic. Ręka ponownie wylądowała w kieszeni, jednak nie zastała tam żadnych drobniaków ani tym bardziej portfela. Przypomniał sobie, że musiał zostawić go w torbie w pokoju, kiedy pospiesznie się wypakowywał. Był za bardzo głodny, by czekać do rana na jakiś marny stołówkowy posiłek.
Postanowił się cofnąć w stronę dormitoriów. Po drodze podrzucał kluczami w dłoni i nucił jakąś nieistniejącą melodię, dopóki nie dotarł pod drzwi swojego pokoju. W szczelinie przy podłodze zwrócił uwagę na zapalone światło, więc domyślił się, że pojawił się jego współlokator.
Przekręcił kluczyk w zamku, otworzył drzwi i skrzyżował ręce na piersi, widząc mężczyznę buszującego w jego szafie.
— Dali ci za mało czystych skarpetek, dziadku? — zapytał zirytowany i trzasnął za sobą drzwiami. Jednak zanim dokładnie przyjrzał się złodziejaszkowi czy wygłosił kazanie o naruszaniu prywatności, swoje spojrzenie pokierował w kierunku biurka z toną słodkości. Nie myśląc zbyt długo, poszurał butami w ich stronę niczym spragnione zombi, myśląc tylko o zaspokojeniu głodu.
Przyzwyczajenie wzięło górę i dopiero teraz zdawał się zauważać jakże subtelne oznaki tego, że podczas jego dzisiejszych eskapad, współlokator zdążył tu się zalęgnąć. Choćby ta torba rzucona na łóżko. Tyle dobrego, że nie na jego łóżko. Chociaż musiałby być niespełna rozumu żeby chcieć wybrać coś, co wyglądało już nawet nie jak legowisko, a jak rozkopana nora.
Rzucona zaczepka została zbyta milczeniem. Do tej pory udało mu się całkiem zwinnie i sprawnie unikać innych uczniów, trzymając się wiernie jak pies tych sprawdzonych, dzięki czemu mógł wzruszeniem ramion i całkowitym niezrozumieniem zbywać wszystkie narzekania na szczeniackie, często doprawione wymuszoną złośliwością zachowania. Czyżby to, co teraz kiełkowało było pełnym zrozumieniem?
Odpuścił przeszukiwanie szafki w poszukiwaniu pudełka i powoli przeniósł spojrzenie na swoje skarby, na które również spoglądał ten drugi. Zbyt łakomie, jak na gust Hasegawy. Młody się chyba za bardzo wczuł w rolę wnuczka, że od razu do słodyczy leciał. Prawa brew porucznika powędrowała w górę.
Wyminął głodne zombie zanim to zdążyło wbić zęby w jego zdobycze, wysunął szufladę z biurka i zwyczajnie zgarnął do niej wszystkie batony, zatrzaskując na powrót gniazdo małych batoniątek.
– Batony są dla mnie i osób, które lubię – wyjaśnił, chyba dość dobitnie dając znać, że nowy współlokator się do tego stadka raczej nie zalicza.
Zważywszy na to, że znali się dopiero kilka sekund łatwo można było wywnioskować, że wystarczyły wcześniejsze słowa, by zmienić neutralne podejście Jirō w zupełnie odmienne. Choć teraz, gdy posadził zad na biurku, by jeszcze bardziej zagrodzić dostęp do szuflady i miał chwilę na ponure wpatrywanie się w twarz chłopaka, miał wrażenie, że skądś go kojarzy.
|
|