– Żadnych wybuchów i pościgów. Po prostu miałem nosa. Tam, w hangarach, w których spierdoliliście akcję znalazł się świadek. Wystarczyła drobna gratyfikacja i przypomniał sobie kilka przydatnych detali, o których nie wspomniał na przesłuchaniu – powiedział bez zająknięcia, nie konkretyzując jednak jaka była forma otrzymanego przez świadka wynagrodzenia za pomoc.
Nie musiał. Ryozo znał jego metody i zmieniające się podejście do niektórych policyjnych obowiązków, gdy tylko przełożeni znikali z pola widzenia albo okazywali się niedostatecznie stanowczy, by umieć zapanować nad porucznikiem, zwłaszcza gdy nad tym emocje wzięły górę. Jirō często mógł robić po prostu za synonim spustoszenia. Jeżeli miał tylko możliwość, by iść na skróty - szedł. Jak taran.
– Pokaże ci coś. Spodoba ci się.
Prosta droga do akademika nagle zniknęła z zasięgu ich wzroku, gdy Knedel pociągnął Ryozo w bok, niekoniecznie w kolejny szemrany zaułek i kontynuował drogę, a co ważniejsze, nadal wyglądało na to, że wiedział gdzie iść. Musiał pokazać przyjacielowi swoje najnowsze odkrycie, więc zerkał na niego kontrolnie, niemal co krok, jakby chcąc się upewnić, że ten nie zrezygnuje nagle ze spaceru. Nie żeby miał jakikolwiek wybór.
– Później sprawy się trochę skomplikowały.
Ostatni krok, wyjście za róg budynku i ich oczom ukazała się strzelnica i to nie byle jaka. Hasegawa był tu już któryś raz z kolei, ale ślepia świeciły mu się z takim samym zachwytem jak wtedy, gdy pierwszy raz odkrył to miejsce, jakby nie mógł się istnieniem tego raju nacieszyć. Każda wizyta tutaj kończyła się jednak wyłącznie na podziwie i ślinieniu się, jeszcze nigdy na strzelaniu.
– Powiedz, że fajne – wymusił, w dodatku takim tonem, jakby stwierdzenie czegoś przeciwnego miało automatycznie podmienić Hideo z jednym z tutejszych celów.
— Cała ta akcja była spierdolona... Wciąż się zastanawiam co mnie podkusiło brnąć w to dalej, a nie odpuścić... — wszystkie znaki wskazywały na to, że Ryozo powinien zrezygnować z pościgu za gangiem Skowyjców. Jednak jego duma i poczucie obowiązku nie pozwalały mu na nic innego. Utrata ludzi na służbie zabolała go wtedy tak mocno, że gdy wieźli go w stronę wyspy był przez cały czas sparaliżowany, a przed oczami miał twarze każdego z policjantów, który utracił tego dnia życie.
— Na Ciebie zawsze można liczyć... Zasługujesz na więcej niż Ci dawali. Na wszystko i jeszcze więcej — spojrzał na swojego przyjaciela z dumą i szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy. Nie codziennie widzi się Hideo z uśmiechem na ustach.
— Co...? — zapytał na początku niepewnie dając się prowadzić w innym kierunku niż był akademik. Ufał mu, więc tylko zastanawiał się, gdzie jeszcze miał zamiar go wywieźć. Samemu nie zdarzało mu się spacerować tak często po wyspie, przez większość czasu spędzał w książkach, choć i te zaczynały mu wychodzić bokiem.
— Jak bardzo...? — zmarszczył brew zastanawiając się, w co tym razem wpakował się porucznik. Wszystkie dzikie rzeczy lgnęły do niego jak komary do krwi.
Gdy znaleźli się przy budynku Ryozo zaczął rozglądać się zaciekawiony ze wsadzonymi rękami do kieszeni płaszcza. Gibał się z jednej, na drugą stronę chcąc w ten sposób zobaczyć poniekąd jak najwięcej. Strzelnica. Zagwizdał z podziwu tego terenu otwierając szerzej błyszczące z ekscytacji oczy. Podszedł nieco bliżej do Jirō klepiąc go lekko po ramieniu.
— Przecież to istny raj... Chyba nie pamiętam, kiedy ostatnio byliśmy na takiej strzelnicy... Rany... — przeszedł kawałek podchodząc do jednego z zaznaczonych celów — Mało powiedziane, to jest zajebiste.
Nie dość, że spotkał się dziś ze swoim przyjacielem, to jeszcze pokazał mu cudowne miejsce, z którego oboje mogliby korzystać. Niczym ich sekretne miejsce spotkań.
— Jak Ty to miejsce znalazłeś? — spytał mierząc do niego ręką, jakby pistoletem z przymkniętym jednym okiem, dla lepszego celowania. Szkoda, że nie mieli teraz przy sobie broni. Mogliby wtedy potrenować.
Porażki rozpamiętywało się dopiero, gdy się zdarzyły. Wcześniej nie brało się ich w ogóle pod uwagę. Nadzieja bądź ślepa wiara w zwycięstwo. Kundel czytał akta całej sprawy dokładnie, wiedział ile osób straciło wtedy życie. Może dlatego nie wezwał posiłków, gdy faktycznie ich potrzebował. Teraz zapewne sprawa zostanie zamknięta z tylko jednym trupem więcej, a nie dziesiątką.
Odchrząknął nagle, słysząc kolejne, niespodziewane słowa, jakby coś utkwiło mu w gardle. Może odpowiedź żeby sobie darował? Jirō nie był przyzwyczajony do czegoś takiego. Nie wiedział nawet jak powinien zareagować. Tysiące razy obserwował jak chwali się innych, ale im przyjmowanie tego przychodziło tak naturalnie. Zbyt naturalnie, by potrafił to naśladować. Odwzajemnił uśmiech, choć o wiele krócej i nieco blado, szybko odwracając spojrzenie.
– Na tyle bardzo, że tu wylądowałem – odparł, wiedząc, że to nie jest ani trochę satysfakcjonująca odpowiedź – Jako przyszła własność kartelu, można tak powiedzieć.
Obserwował uważnie Ryozo, z ulgą zauważając, że miejsce, w które go przyprowadził, przypadło mu do gustu. Mógł poczekać z tym do rana, ale jak zawsze działał pod wpływem impulsu. Nawet, gdy sam wcześniej sugerował, że przyjaciel ma wyraźnie dość tego dnia.
– Pamiętam tą z torem przeszkód. Była starej hali magazynwej, nie na otwartej przestrzeni, znacznie bardziej rozbudowana, z powstawianymi płytami wiórowymi, które miały imitować oddzielne pomieszczenia – powiedział, wchodząc na teren zwykle objęty całkowitym zakazem włażenia z uwagi na możliwość postrzelenia; jednak kto by się tym przejmował o tak później porze i przy braku ćwiczących – Tęsknię za nią. Tu trochę trudno się oswoić z taką przestrzenią.
Zerknął kontrolnie na Hideo idealnie w momencie, gdy ten zaczął mierzyć do niego z wyimaginowanej broni. Uśmiechnął się z nagłym rozbawieniem, ale postanowił jednak podjąć rękawicę. Wyciągnął ręce z kieszeni i uniósł je w poddańczym geście.
– Nie strzelaj, błagam. Przyznam się do wszystkiego. Nie znalazłem strzelnicy. Powiedzieli mi, że tu jest – wyznał i to wcale nie dlatego, że był aktualnie na celowniku – Po przesłuchaniu w kartelu trochę... trochę mi się zdrowie posypało, a ich lekarz, który mnie składał chyba był absolwentem. Sprzedał mi kilka smaczków na temat wyspy. Chyba próbował mnie tym uspokoić albo zachęcić.
Był w niemałym szoku słysząc słowa swojego przyjaciela. On miał być przyszłym członkiem jakiegoś kartelu? Przyglądał mu się z widocznym zmartwieniem i zaskoczeniem w oczach. Przecież był policjantem, czemu miałby chcieć mieć z nimi cokolwiek wspólnego? Sprawy musiały nabrać naprawdę nieprzyjemny obrót, skoro wpakowany został w takie gówno.
— Żartujesz... — chociaż wiedział, że Jiro rzadko kiedy faktycznie żartował z takich rzeczy. Nie mógł go sobie wyobrazić zwyczajnie w szeregach jakiegoś kartelu wśród wszystkich zbirów. Zabawne, skoro sami mieli w niedalekiej przyszłości właśnie do tej grupy dołączyć. Skakał spojrzeniem po twarzy mężczyzny — Wyciągniemy Cię z tego bagna jak tylko z obecnego wyjdziemy.
Nie odpuściłby sobie znieważenie takiego tematu, zwłaszcza w przypadku Hasegawy.
— Tak bardzo się różnią? Chociaż kilkoma imitacjami budynków bym nie pogardził. W ostatnim szkoleniu na strzelnicy brałem udział kilka lat temu. Używaliśmy wtedy kulek farbujących. Dla młodszych była to niesamowita zabawa — upierdolenie się do granic możliwości.
— Mimo wszystko chyba można powiedzieć, że tu nie jest aż tak źle. Widzę to miejsce po raz pierwszy i muszę przyznać, że jest imponujące. Na pewno będziemy często z tej strzelnicy korzystać. Szkoda, że nie wziąłem ze sobą broni...
Widząc poddańczy gest Hasegawy i to, że udało się go rozbawić Ryozo uznał za zwycięstwo. Z szelmowskim uśmiechem na ustach zarzucił opadającą mu grzywką na czoło w tył i zbliżył się do niego ze wciąż wycelowaną dłonią w jego stronę. Skoro już miał go podanego jak na tacy to przecież grzechem by było nie skorzystać.
— Wyskakuj z batoników albo strzelam — wsunął jedną z dłoni do tylnej kieszeni spodni, a tę, którą jeszcze chwilę temu celował w stronę przyjaciela obrócił otwierając. Czekał grzecznie aż dostanie swoje słodycze. Nie musiał dawać wszystkich, wystarczył jeden batonik.
Mimika jego twarzy od razu zmieniła się, gdy znów wszedł temat kartelu. Przełknął cicho ślinę wpatrując się w przyjaciela. Zastanawiał się teraz nad jedną rzeczą, ale może byłoby to zbyt wiele. Pewnie przekroczyłby granicę, więc nie drgnął już ani na milimetr wciąż trzymając wyczekującą batonika dłoń przed mężczyzną.
— Nie wiem, do czego tu zachęcać... Tu prędko każdy złamie wszelkie prawa stając się jednym z tych degeneratów, których przysięgaliśmy wsadzać za kratki.
Spuścił na moment spojrzenie, gryząc się w prawy policzek od wewnątrz w zamyśle.
— Czy już... Czy już wszystko w porządku? Zajął się Tobą chociaż jak należy? — podniósł kobaltowe ślepia na twarz Jiro próbując wyszukać nimi zapewnienia, że nic mu nie jest. Doskonale pamiętał jak ten unikał lekarzy i szpitala, nie bez powodu tak naprawdę. Czasami przed oczami stawała mu chwila, gdy te objawił mu się w drzwiach zakrwawiony, z ręką w gipsie czy czymś i na dodatek śmierdzący niczym uliczny burek.
— To on Cię tu ściągnął? — spytał niepewnie.
|
|