Była tutaj już prawie miesiąc czasu, oswojenie się nie było proste i do teraz czasem miała chęci pierdolnąć pięścią i wydrzeć się wściekła, że to jakaś cholerna pomyłka. Co ona tutaj robiła? Niby szkoła dla zabójców? Ale że kto, że ona? Oparła czoło o zimną szybę i westchnęła głucho. Od rana miała chęci zjeść coś słodkiego, ale brak kasy zmuszał ją do tego, by zacząć myśleć co robić. Musiała w końcu też znaleźć sobie jakieś towarzystwo, jakoś ogarnąć to wszystko i zacząć żyć. Przyswoić do siebie w pełni to co się dzieje, czy raczej to co się zacznie dziać. Oderwała czoło od szyby i rozruszała kark. Źle dzisiaj spała...zdecydowanie źle. Osunęła się na tyłek pod oknem i skupiła się na własnych myślach. Zastanawiając się czy jest tutaj jakieś miasteczko, czy coś, gdzie mogłaby coś ogarnąć...no i co ważniejsze, jak ogarnąć. Jedynym wyjściem jakie przyszło jej do głowy to po prostu zajebać i dać nogi. Ale czy to przejdzie? A co jeśli to całe otoczenie w jakim się znalazła to tylko to miejsce? Zajebać komuś batona i dostać kosę w żebra...ni cholery. Kurde, że nie mogli jej jakoś uprzedzić czy coś...ewentualnie dać "wyprawkę powitalną" w postaci torby słodyczy, napoi i słonych zakąsek. Tak, za to by tutaj chętnie przyswoiła wszystko co oferują...no ale. Widać, nie miała wyjścia jak na razie po prostu poznać budynek, jego mieszkańców i jakoś to ogarnąć.
Z tych rozmyślań i raz na jakiś czas dalszego pocierania głowy wyrwał ją widok jakiejś dziewczyny. Na oko młodszej niż ona, o intrygującym kolorze włosów: z całą pewnością nieczęstym do zobaczenia w Azji i Ameryce Południowej. I jak normalnie pewnie by zignorowała tę osobę — w końcu nie była ani pierwsza ani ostatnia, którą Ramírez miała minąć na korytarzu w swojej uczelnianej karierze — tak poczuła się zobowiązana do zainteresowania się nią, bo ta nie wydawała się zbyt... szczęśliwa? Cesárea widziała już wielu innych uczniów, ale oni wydawali się być zwyczajnie żądni krwi i rozróby, ale nie potencjalnie zrozpaczeni.
Powoli podeszła do nieznajomej i stając przed nią, pochyliła się do przodu, opierając się dłońmi o swoje kolana.
— Hej, wszystko gra? Potrzebujesz pomocy? — spytała z nadzieją, że nie okaże się zaraz, że rozmówczyni była ranna po spotkaniu z jakimś nieszanującym zasad psycholem.
- Nie, nie wszystko gra.
Uśmiechnęła się delikatnie podnosząc do pionu.
- Jestem Sonia.
Dodała zaraz, w końcu jak już się zadamawiać to z całej pedy co nie? Nie było sensu unikać mieszkańców dłużej, nie było sensu kryć się po kątach i obserwować z daleka. Czas było stać się jednością. Tylko czy ona będzie tak umiała? Kto to wie, na razie wolała jednak obserwować, stopniowo próbując się przekonać do tego miejsca jeszcze bardziej.
- Em...może to nieco głupie pytanie ale...czy...em...czy jest tutaj gdzieś jakieś miasteczko gdzie można wyjść czy coś?
Zapytała nieco niepewnie.
— Sonia? — powtórzyła, prawdopodobnie mocno kalecząc wymowę imienia. — Skąd jesteś? Nie spotkałam się jeszcze z takim imieniem, ani nawet nie przychodzi mi na myśl żadne konkretne państwo. O ile mogę spytać, oczywiście.
Cesárea starała się nikomu nie podpaść poprzez zadanie niepożądanego pytania, dlatego za prawie każdym razem gdy poznawała kogoś nowego, zastrzegała, że w żaden sposób nie naciska i nie oczekuje odpowiedzi. Chociaż jeszcze w Wenezueli uważała za świetny pomysł swoje uczestnictwo w Akademii, teraz z każdym dniem to miejsce zaczynało ją coraz bardziej przerażać. Co jakiś czas uświadamiała sobie egzystencję kolejnych zagrożeń czyhających na nią na tej wyspie i nie chodziło już nawet o podejrzane drinki od znajomej Japonki.
— Ja jestem Cesárea — przedstawiła się w końcu. — Ale możesz mi mówić Ramírez, tak chyba będzie prościej.
Zastanawiało ją od jakiegoś czasu, ile osób, którym się przedstawiała tak naprawdę zapamięta jej (będące też pseudonimem) nazwisko, albo chociaż imię. Nie oczekiwała cudów, toteż jej oczekiwania były relatywnie niskie. Jedynie miała nadzieję, że chociaż garstce osób zapadnie w pamięci na tyle, by wołali ją po nazwisku.
Uniosła jedną brew, gdy Sonia spytała ją o miasteczko. Myślała, że na tym etapie już wszyscy zadomowili się z pobliską mieściną.
— Owszem, tam jest. — Chociaż znajdowały się w budynku, bez większego zastanowienia była w stanie wskazać ręką kierunek. — Nie byłaś tam jeszcze? I... no nie wiem, jesteś pewna, że nie dasz rady zorganizować sobie wszystkiego na terenie Akademii? Poza nią nie chroni nas szkoła, jeżeli o tym nie wiesz, więc ja na przykład unikam wychodzenia bez osób lepszych "w fachu".
- Em...urodziłam się w Stanach, ale wychowałam tutaj w Japonii. Mój ojciec był tutejszym obywatelem. Znaczy nie tej szkoły...chyba...
Urwała bo w sumie skąd miała mieć tą pewność? On zniknął bez słowa tak jak ona. Chociaż...z tego co opowiadała babcia po śmierci matki, to był przejezdnym. Matka nie chciała o nim mówić, spotykali się przez jakiś czas by gdy dowiedział się o ciąży dać nogi. Chociaż teraz jeśli tak się zastanowić nad sytuacją, to wyglądało to tak jak z nią. Niby nic, a jednak. Była, była...nagle wyszła na imprezę i słuch o niej zaginął.
- Moja matka poznała tutaj mojego hm...ojca, o ile można go tak nazwać. Chociaż po tym jak ja tutaj trafiłam, zaczynam się zastanawiać, czy nie było z nim podobnie.
Parsknęła pod nosem i westchnęła cicho.
- Cesa...eeee fakt, lepiej Ramirez.
Przyznała bo fakt, imię kobiety było dość trudne do wymowy ale na szczęście szybko znalazło się wyjście z opresji.
- Nie nie byłam, jak tutaj trafiłam dali mi jasno do zrozumienia, że jak chcę żyć mam siedzieć tutaj. Więc...no...wolę jednak tutaj.
Przyznała gdy odpowiedziała na pytanie.
- Wybacz, nadal nie dociera do mnie, że to miejsce jest...pełne...morderców....przyszłych zabójców...to dziwne.
Przyznała z powagą i nieco zmieszana.
- Nie no tutaj wszystko co jest to udało mi się jakoś ogarnąć, ale no za friko nic nie ma...muszę jakoś skołować sobie trochę kasy...no i sprawdzić jeszcze kilka rzeczy, które cholernie mnie nurtują i spędzają sen z powiek.
Westchnęła postanawiając podzielić się z nieznajomą sobie osobą nieco swoimi sprawami. A może ona coś wiedziała?
Pokiwała głową ze zrozumieniem, jednak pod koniec wypowiedzi rozmówczyni, zaśmiała się krótko.
— Cóż, myślę, że jest to dość prawdopodobne. Chyba mogłoby być ciężko być obywatelem uczelni — stwierdziła. Oczywiście, wiedziała o co chodziło Amerykance, jednak bawił ją sposób, w jaki sformułowała myśl. — Czyli czekaj... twoi rodzice poznali się tutaj? W Akademii?
Po następnych słowach rozmówczyni, Latynoska zastanowiła się nad tym, co Sonia mogła usłyszeć od innych.
— Tak jak mówię, to nie jest tak, że musisz dosłownie siedzieć tutaj, na kampusie, aż skończysz edukację. Ale rzeczywiście jest to wskazane, bo tylko tutaj dyrektor nałożył bezwzględny zakaz zabijania. Nie powiesz mi chyba, że planujesz tutaj siedzieć kolejne cztery lata?
Na początku sama planowała się tak zachować, ostatecznie jednak dała się paru osobom wyciągnąć "na miasto" i od tamtej pory stała się jego częstą bywalczynią. Chociaż czasem nie do końca z własnej woli.
— Masz rację, to jest dziwne — zgodziła się. — Więc... zostałaś jedną z tych porwanych? Wnioskując po narracji odnoszę wrażenie, że jeszcze nikogo nie zabiłaś.
Jeżeli była to prawda, to Amerykanka nie była jedyna. Cesárea nie miała jeszcze krwi na rękach i wcale nie spieszyło jej się do zmiany tego stanu. Robiła to wszystko tylko dla ojca, a co za tym idzie, dobra narodu.
Powoli pokiwała głową na słowa o braku rzeczy za darmo.
— To prawda, ale na razie... potrzebne ci pieniądze na coś konkretnego? Chcesz coś z automatu?
Ramírez od rodziciela dostała na swój wyjazd znacznie większe kieszonkowe niż zdawała się potrzebować: nie była nigdy zbyt rozrzutna, a Akademia zagwarantowała darmowy dostęp do większości dóbr. Z tego powodu też postanowiła potencjalny nadmiar funduszy przeznaczyć na pomoc potrzebującym uczniom: na przykład właśnie tym z porwań. I wiedziała, że jej ojciec byłby z niej przez to dumny.
- Prawdę mówiąc nie wiem...moja matka zginęła jak miałam osiem lat. A ojciec...nie znam go. Nie wiem kim był. Tyle, co tylko udało mi się dowiedzieć, to to że był przejazdem tutaj w Japonii. Odwiedzał swoich krewnych czy coś...tak przynajmniej powiedział mojej mamie. Gdy moja matka dowiedziała się o ciąży próbowała go powiadomić, ale nie odpowiadał. Z tego co babcia mówiła, to, to że matka wyjechała z Japonii bo nie mogła znieść świadomości, że ojciec nas zostawił. Wyglądało to tak, jakby zapadł się pod ziemię. Chociaż...babcia wspominała coś, o tym że mówił o nagłym zniknięciu bo praca go goni czy coś takiego. No a potem matka próbowała go powiadomić, ale odbyło się bez odzewu więc wyjechała. Tyle wiem, a ile w tym prawdy...nie mam pojęcia.
Wyjaśniła. Słysząc o kolejnych czterech latach aż ją zatkało.
- Nie znam tutaj nikogo, z kim mogłabym pewnie wyjść...a jestem hm...zielona w te całe klocki o zabijaniu więc...wolę przekoczować tutaj. Przynajmniej do czasu, aż nie będę w stanie o siebie zadbać...co innego bójki uliczne gdzie można dać po pysku...a co innego to.
Przyznała wzruszając rękoma. Nie chciała umierać, jeszcze nie. Dopiero tutaj trafiła...no prawie miesiąc, nie chciała już schodzić z tego świata.
- Tak zostałam porwana. Ale przyznam Ci się szczerze, że dojście do siebie było mega szybkie. Jeszcze tak szybko nie wytrzeźwiałam...
Zaśmiała się pod nosem na samo wspomnienie.
- Zabić...czy ja wiem...chyba że wpakowanie matki pod auto jest zaliczane jako morderstwo...i brak reakcji na uderzenie i krzyk...ucieczka z miejsca...ale byłam wtedy ledwo ośmioletnim dzieckiem.
Przyznała z westchnieniem. Usiadła na parapecie i klepnęła miejsce obok. Jeśli dziewczyna chciała mogła do niej dołączyć, w końcu nie gryzła.
- No niestety nie mam nic, zgarnęli mnie dosłownie z ulicy, przy sobie miałam tylko telefon, który w sumie nawet nie działa tutaj...nie mówiąc, że już dawno mi padł, bo ładowarki brak, kasy na jej kupno też...no i w ogóle jedne ciuchy jakie mam to te, w których tutaj trafiłam.
Parsknęła pod nosem bo była totalnie spłukana zastanawiając się gdzie miałaby ogarnąć w ogóle trochę siana, gdyby tylko miała dostęp do źródła mamony...ech życie.
— Rozumiem — odparła tylko, pocierając palcem serdecznym prawą brew. Nie wiedziała zbytnio, co innego mogła powiedzieć na ten moment. Historia Amerykanki wydawała jej się rzeczywiście przykra, ale czy jakby oczekiwała współczucia, to tak otwarcie by praktycznie zaczynała od tego znajomość?
— Masz doświadczenie w bójkach ulicznych? — spytała, unosząc wcześniej dotykaną brew. Chciała dowiedzieć się, czy to była jakaś aluzja, czy też może źle zrozumiała jasnowłosą. — A co do wyjścia do miasta... zawsze możesz o to do mnie pisać. Umówię nas wtedy na przykład z moim kumplem, on jest z tych "ogarniętych" i wtedy możemy wyjść we trójkę, jak będziesz czegoś potrzebować. Przynajmniej aż poczujesz się pewniej w okolicy.
Na słowa o szybkim wytrzeźwieniu po porwaniu, Ramírez uśmiechnęła się krzywo. Rzeczywiście, to był dobry znak. Natomiast na kolejną historię, tym razem o wepchnięciu matki pod samochód, Wenezuelka skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. Takiego obrotu spraw się nie spodziewała.
— Myślę, że nie o takim sposobie zabijania mówimy.
Wydawało jej się oczywistym, że nie pytała o "głupoty" (jakkolwiek pobłażliwie by to zabrzmiało) popełnione jako dziecko oraz ich skutki, a na świadomie popełniony czyn karalny jako osoba mogąca być pociągnięta do wzięcia rzeczywistej odpowiedzialności za swoje działania.
Z delikatnym uśmiechem na twarzy pokręciła głową, kiedy Amerykanka zaproponowała jej zajęcie miejsca na parapecie. Nie planowała zabawić w tym miejscu długo, jednak ostatecznie kiwnęła głową z wdzięcznością.
— Masz USB-C? — spytała, a propos ładowarki. — Jeśli tak, to mogę pożyczyć ci moją później. Wpadnij wieczorem do pokoju numer jeden w dormitorium. Mam jeszcze kabel do micro-USB, więc jeśli nie masz Lightning albo czegoś innego wymyślnego to coś się znajdzie. — Uśmiechnęła się pokrzepiająco. — Tak jak mówiłam, jak się podładujesz to będziemy w kontakcie i możemy się wybrać na miasto; znajdziesz sobie pracę, kupisz ładowarkę, ciuchy... jakoś to będzie.
- Czy ja wiem, czy doświadczenie. Kilka razy pobiłam się z jakimiś pizdami na ulicy, czy skopałam ale to wiesz...nie to co pewnie tutaj oczekują.
Przyznała z westchnieniem, bo jakoś nie widziała sensu w kopaniu na śmierć ulicznej kurwy, czy pijaczka zataczającego się od ściany do ściany.
- Hm...w sumie czemu nie. Będę Twoją dłużniczką.
Przyznała. A na wzmiankę o matce skinęła głową. Oczywiście, że nie o takie morderstwo chodziło. W sumie Sonia nie miała nikogo na sumieniu.
- Też w to wątpię. Jednak nic innego nie przychodzi mi do głowy...no prawie. W sumie mam inne podejrzenia, ale cuż...do tego potrzebuję jeszcze kilku dowodów...
Mruknęła już nieco mniej entuzjastycznie.
- Serio masz USB? Ratujesz mi tyłek! Pewnie, że wpadnę. Dzięki.
Ucieszyła się bo co jak co, ale zdobycie ładowarki chociaż chwilowo to jednak już duży plus. A potem wypad na miasto...może uda się jej coś dorwać i będzie mogła zarobić sobie jeszcze na swoje potrzeby. No cholernie ciężko było łazić w tym samym przez długi czas. No i musiała jakoś w końcu się tutaj zadomowić bo niestety coś czuła, że albo spędzi tutaj długie lata, albo szybko trafi na stos ubytków.
|
|