Rana na łydce mimo zagojenia dawała mu się we znaki. Nie potrzebował podparcia, ani pomocy, choć trzeba przyznać, że widać było z daleka, iż lekko utyka. Powłóczył swoimi chuderlawymi nogami w stronę umówionego miejsca. Nie robił tego z przyjemności, a ze zwykłego instynktu przetrwania, który włączył mu się w momencie gdy usłyszał magiczne słowa - "nauka albo śmierć".
Jakkolwiek by to nie brzmiało i nie wyglądało czuł okropne poczucie winy. Ale jak to mawiają - jeśli chcesz wejść między wrony musisz zacząć krakać tak jak one.
Postawił kołnierz czarnego płaszcza, a rękawiczki podciągnął wyżej, mając wrażenie, że te zsuwają mu się z chudych palców. Wstydził się tego kim się stał podczas tego krótkiego pobytu na wyspie. Stróż prawa, policjant, który teraz sprzedawał narkotyki swojej własnej produkcji, aby sobie utorować drogę do wyjścia z tej patowej sytuacji. Ale czy jakakolwiek była?
Czarne włosy zaczesane w tył odbiły lekko światło automatu, przy którym zatrzymał swoje kroki. Przyjrzał się kilku opakowaniom chipsów, dwóm batonikom i zestawie napojów, które można było zakupić za... W miarę normalną cenę. Wyciągnął portfel, jakiś podstarzały banknot i wsunął go do urządzenia. Wcisnął najpierw jeden, potem drugi przycisk. No i oczywiście stało się to, co nieuniknione. Baton, którego chciał akurat wybrać zatrzymał się na szybie, nie chcąc wyskoczyć z automatu.
Ryozo mruknął gniewnie pod nosem. Nie dość, że się typek spóźniał, to jeszcze los nie chciał dać mu przekąski. Zdenerwowany kopnął butem w stal, ale szybko tego pożałował czując jak ból rozchodzi mu się po całej nodze.
- Kurwa jego mać... - zdołał wycedzić przez zaciśnięte zęby opierając się dłonią o szybę automatu.
Cierpliwie podążał za nim od samej Akademii. Potrzebował pewności, choć wszystko podpowiadało mu, że trafił na właściwą osobę. Problemem było raczej to, że miejsce było niewłaściwe. Choć słowo niewłaściwe samo w sobie było niewłaściwe. To miejsce było popierdolone, a Kundel nie miał właściwie żadnej pewności czy nie wpływało na innych bardziej niż powinno.
Nadal trzymał bezpieczną odległość od swojego celu, starając się nie spuszczać z niego wzroku. Nie mógł zaprzeczyć, że po części ciekawiło go gdzie Hideo skieruje swoje kroki czy z kim się spotka. Im bardziej nastawiał się na cokolwiek szemranego, tym większe rozczarowanie pojawiło się na jego twarzy, gdy zauważył zmagania z automatem.
Przejechał dłonią po karku z zażenowaniem, niemal nie ściągając tym ruchem kaptura z głowy. No to miał te swoje wybuchy i pościgi, których oczekiwał.
Wsunął ręce na powrót do kieszeni i ruszył gwałtownie przed siebie, całkiem już ignorując wyblakłe ogłoszenie o zaginionym kocie, które udawał, że uważnie studiuje, zezując jednocześnie na swój cel. Miał wystarczająco dużo pewności, że wytropił właściwą osobę. Zgadzało zachowanie, te same ruchy, nawet ten zawsze wkurwiający Jirō sposób w jaki Ryozo trzymał pieniądze.
Miał niezłą pamięć do szczegółów.
– W Tokio nie ma tak zaawansowanego sprzętu, że cię to przerosło? – powiedział dokładnie w momencie, gdy jego zarys pojawił się w odbiciu szyby automatu.
Podszedł zdecydowanie za blisko. W jego głosie próżno było jeszcze szukać radości czy tryumfu, a znacznie więcej niedowierzenia, że udało mu się znaleźć zgubę, co jeszcze bardziej zaostrzyło kpinę zawartą we wcześniejszych słowach.
— Na żarty Ci się kurwa zebrało, gów- — urwał, gdy unosząc wzrok z ziemi dostrzegł w odbiciu szyby automatu twarz. Twarz policjanta, który był w jego mniemaniu najlepszym śledczym. Miał psi nos, nigdy go nie zawodził i wiedział gdzie szukać swojego celu. Ale, żeby tak Ryozo był nim nagle?
Gwałtownie odwrócił się do niego twarzą musząc upewnić się, że oczy go na pewno nie mylą.
No przecież to jest kurwa niemożliwe... Już umarłem, że mnie takie rzeczy nachodzą?
— Te w Tokio przynajmniej dawały żarcie i nie zżerały mojego hajsu — ciężko zarobionego hajsu. Na tej wyspie jeśli nie miałeś jakiegoś biznesiku na boku, to można było powiedzieć, że już z góry jesteś marnym żywotem. Pieniądz. To on grał tu największą rolę. Niezależnie od kręgu, w jakim się człowiek znajdował.
Milczał przez dobrych kilka chwil. Nie wiedział kompletnie jak miał zareagować w tej sytuacji. Czy powinien się obawiać tego, że go znaleziono? Czy raczej właśnie cieszyć? Z jednej strony było mu wstyd tego, kim się tu stał przez ten czas, ale nie mógł nic na to poradzić. Inaczej by go zjedli żywcem.
Uniósł podbródek do góry, jakby miało to sprawić, że stanie się nagle wyższy. Kątem oka dostrzegł dziwna sylwetkę kryjącą się za rogiem, podchodzącą ostrożnie w ich kierunku, ale nie na tyle pewnie, by od razu przejść do meritum sprawy, z jaką się do nich zbliżała. To nie była jeszcze ta chwila, żeby pokazać ów personie, że się ją widzi.
— Co Ty tu robisz, Hasegawa? — nie żeby się nie cieszył. Miał naprawdę twardy orzech do zgryzienia, a widocznie dwie strony chciały się z nim teraz widzieć. Ta mroczna i ta jasna. Niczym starcie Jedi z Sithami. Stanął do niego bokiem uderzając pięścią znów o automat w cichej nadziei, że wyskoczy z niego zakupiony chwilę temu baton.
Widział tylko szczere zaskoczenie, nic więcej.
– Światło się załamuje – stwierdził w końcu beznamiętnie, przerywając zbyt długą ciszą i najwyraźniej nie znajdując tego, czego szukał, bo nawet jego spojrzenie spełzło z mężczyzny znowu na ważniejszy automat.
Zdając sobie sprawę z tego, że jego słowa mogły wyjść zbyt enigmatycznie, nakreślił w powietrzu, przed maszyną odpowiedni kształt.
– Światło się załamuje w tym miejscu, szyba jest wgnieciona i nic co jest na górnych półkach raczej nie spadnie – powtórzył, widząc kolejny cios pięścią w automat i już nabierając pewności dlaczego tak jest – Wybierz coś z dolnych albo po lewej.
Brwi Jirō powędrowały w górę w akcie bezsprzecznego zdziwienia, gdy padło kolejne pytanie. Na usta cisnęły się wyłącznie sarkastyczne odpowiedzi. Czego oczekiwał Ryozo? Usłyszenia, że Hasegawa wybrał się tu na urop? Chciał pozwiedzać, może powędkować, w końcu ta wyspa oferowała tyle możliwości.
– Jeżeli pytasz co robię na wyspie to odpowiedź jest raczej prosta. Jeżeli pytasz co robię tutaj, to jeszcze prostsza. Przeszkadzam twojemu drugiemu stalkerowi napawać się twoim widokiem. Chyba mu nie pasuję do krajobrazu, bo się rzuca jak gówno w betoniarce. Po naszej prawej.
Przekleństwo i błogosławieństwo. Kundlowi nic nie mogło umknąć, zwłaszcza teraz, gdy jego czujność pracowała na zwiększonych obrotach przez sprawę z tą całą szkołą.
— Świetnie... Czyli to też nie są zwidy... — nie dowierzał po prostu w obecność Kundla na tej wyspie. To było jak miły sen, który nawiedzał go od czasu do czasu. Dawał nadzieję, że jednak nie zostanie zapomniany, albo chociażby będzie miał szansę jakoś się stąd wyrwać. Choć na tę chwilę jedyne rozwiązanie, jakie miał przed nosem postawione to ukończenie tej piekielnej akademii.
Zacisnął dłoń w pięść, aż materiał rękawiczki, którą miał założoną na dłoni wydał charakterystyczny dźwięk ściskanego materiału. Musiał to sobie poukładać w głowie, a ta rewelacja, która mu spadła jak grom z jasnego nieba wcale mu tego nie ułatwiała. Czemu Jirō wpakował się w takie kłopoty? No bo chyba nie tylko przez niego, co? Powoli tracił w cokolwiek wiarę, zwłaszcza w obecnej sytuacji, w jakiej się oboje znajdowali. Nic tu nie było normalne. Więc czemu i to spotkanie miałoby nie być czymś prawdziwym?
Podniósł w końcu kobaltowe ślepia na mężczyznę. Na licu Shirai'a zawitał lekki uśmiech, a dłoń, która jeszcze chwilę temu uderzyła w automat powędrowała do jego ust, zakrywając prawy ich kącik.
— Nie mam nic przeciwko w posiadaniu takiego stalkera jak Ty. Tamtego też zauważyłem, ale mało mnie interesuje to, że coś mu przeszkadza — zaśmiał się słabo na słowa mężczyzny.
— Powiedz mi... że nie jesteś iluzją, Jirō... — zawahał się na moment. A może już dawno leżał w rowie i to wszystko było zwyczajną iluzją? Pochylił się lekko w jego kierunku i nawet na ułamek sekundy podniósł dłoń, jakby chcąc sprawdzić, czy Hasegawa to Hasegawa, a nie jakiś pyrpeć, co się pod niego podszywa. Potrzebował zapewnienia, on tu już świrował od dobrych kilku tygodni. Nagle widzi swojego przyjaciela, który wyrósł mu z ziemi ni z gruchy z pietruchy, więc jak miał się czuć?
Chłopaczek, który gibał się niepewnie w cieniu powolutku kierował się w ich stronę. Niepewnym krokiem, ciągnął nogi wręcz za sobą zerkając to na porucznika, to na komendanta. Jakby nie wiedział, na którego powinien de facto patrzeć.
— Khym... to ten, bo nie wiem, czy dobrze trafiłem.
Dziecięcy głos od razu wyrwał Ryozo z przemyśleń o faktycznej obecności Hasegawy na wyspie. Spiął się wręcz cały momentalnie, a brew drgnęła mu w nerwach. Stracił gówniarz swoją szansę. Teraz niech spierdala. Dokładnie w ten sposób na niego spojrzał. Miał wymienić się z nim informacjami za towar, w ten sposób Biały mniej więcej ogarniał to co się działo w szkole, bez zbędnego wychylania się. Tworzył sobie malutką siatkę klientów, która za dobre narkotyki chętnie ujawniała rąbka tajemnicy innych. Jednak tego wieczora purchle nie mogło liczyć na przyjemny wieczór z kolejną dawką niebieskich kryształków. I wcale jakoś brunetowi nie było go żal.
Dla Kundla to jednak nie była przeszkoda. Płot, na który natrafił miał zamiar zwyczajnie ominąć, choćby miało to się skończyć bezcelowym chodzeniem w kółko. Będzie łaził dopóki nie wydepcze ziemi do samych jego fundamentów.
– Źle się czujesz? – spytał, słysząc o zwidach, infantylnie wcale nie łącząc tego ze sobą.
Automatycznie przeniósł intensywniejsze spojrzenie na nagły ruch ręką, nie podejrzewając jej jednak o trzymacie noża czy broni palnej, nie wyłapując w niej żadnego realnego niebezpieczeństwa. Wpatrywał się w nią przez chwilę tak ostro, że najwyraźniej samym spojrzeniem utrzymał ją w miejscu.
– Czymś znacznie gorszym od iluzji. Nie pozbędziesz się mnie dopóki nie odstawię cię z powrotem do Tokio. Ostrzegam żebyś się przypadkiem tu za bardzo nie zadomowił.
Pojawienie się koło nich dzieciaka ani trochę nie zbiło Jirō z tropu, nawet na moment nie powodując u niego zawahania czy aby na pewno powinien coś takiego mówić przy świadkach. Po raz pierwszy od dłuższej chwili ruszył głową, by móc wbić spojrzenie w nieproszonego gościa, całkiem ignorując fakt, że to on tu był tym trzecim, nie dzieciak. Cud, że mu w karku nic nie strzeliło od tej stagnacji.
– Jeżeli masz za dużo zębów w ryju i mam ci pomóc kilku z nich się pozbyć to trafiłeś idealnie – warknął, od razu przejmując rolę obrońcy stada, które wcale obrony nie potrzebowało.
Wystarczył jeden krok, by prowokacyjnie wchrzanić się między dzieciaka a Ryozo i oddzielić ich od siebie. Co to miał być za porządek, że jakiś purchlak będzie zajmował czas przeznaczony dla Kundla? Niedoczekanie gówniarza.
– Radziłbym ci wypierdalać i znaleźć kolegów w swoim wieku, póki ci jeszcze w tym nie pomogłem.
— Czymś gorszym? — uniósł brew ku górze w rozbawieniu. Jemu chyba bardziej pasowało to, że właśnie nie był iluzją. Jakoś zrobiło mu się lżej na sercu słysząc jego słowa. Jakby właśnie ich potrzebował po tych kilku tragicznych tygodniach — Moim zdaniem raczej właśnie lepszy od iluzji, skoro jesteś prawdziwy.
Schował zawieszoną w bezruchu dłoń do kieszeni płaszcza.
— Gdybym jeszcze chciał się Ciebie pozbyć... To znam milion i jeden sposobów na to, jak zatuszować ślady przestępstwa. Jednak za bardzo Cię lubię, żeby porywać się z takim pomysłem na księżyc. A im prędzej do Tokio... tym lepiej — chciał jak najprędzej wyrwać się z tego przeklętego miejsca. Choć doskonale sobie zdawał sprawę z tego, że jest to w obecnej chwili niemożliwe, chociażby dlatego, że sama próba ucieczki skończyłaby się jego śmiercią. Musiał być cierpliwy.
— Nie mam zamiaru spłodzić tu syna, sadzić drzewa, czy stawiać domu, więc spokojnie.
Sam pewnie zacząłby warczeć, gdyby nie porucznik, który postanowił zrobić to jako pierwszy. Wychylił się lekko za niego, by obrzucić gówniarza szybkim spojrzeniem i westchnął rozczarowany. Nawet nie próbował udawać, że jest tu przypadkiem, nawet nie próbował udawać, że potrzebuje dragów. Zdradzały go drżące ręce, nerwowe ślepia, nadmierna potliwość widoczna na czole i szyi. Zbyt wiele takich przypadków spotkał w swoim życiu, żeby nie zwrócić na to uwagi.
— Spływaj. Nie masz tu czego szukać.
Mruknął chrapliwie i poklepał Hasegawę po ramieniu.
— No, chyba że chcesz naprawdę sprawdzić kto ma większy refleks. Ty czy jego pięści — wskazał głową na swojego przyjaciela wbijając zmrużone ślepia w purchle, które najwidoczniej miało problem ze zrozumieniem co się do niego mówi.
— Ale to mówili mi, że tutaj dostanę działkę...
— Srałkę. Wypierdalaj, bo przysięgam nie ręczę za siebie — puszczały mu już nerwy, a dzieciak stał jak stał. Tym razem rozglądając się nerwowo, jakby w poszukiwaniu pomocy. Może z przerażenia wrósł w ziemię, że nie mógł się ruszyć? Dwa dorosłe psy na niego warczały i ten posikał się ze strachu w galoty? Cóż, nie żeby był zdziwiony, ale raczej nie było to nic zaskakującego. Chłopak nagle zaczął się wycofywać, ale nie uciekać. Jakby liczył na to, że jednak może coś dostanie. Hideo wyszedł zza Hasegawy stając koło niego i unosząc podbródek ku górze. Tak... Niski policjant będzie próbować pokazać gówniakowi, że wzrost nie ma znaczenia. I tak, dostanie - wpierdol.
Znaczące, niemal nagradzające klepnięcie w ramię tylko jeszcze bardzie szczuło go na szczeniaka. Szkoła dla zabójców, tak? Może powinien rozsmarować swoją pierwszą ofiarę na tutejszym chodniku. Zyskałby jakieś punkty do egzaminu końcowego albo zwolnienie z wypracowania o wypruwaniu flaków czy coś równie absurdalnego.
– Działkę? – powtórzył głucho za dzieciakiem, widząc jeszcze jego nieco bardziej entuzjastyczne przytaknięcie.
Powinien wierzyć w przypadki? Takie jak ten, gdy mały narkoman zupełnie przypadkiem przychodzi w to samo miejsce, w które zawitał również ktoś z wydziału do spraw zwalczania narkotyków. Mógł wierzyć w potęgę głodu narkotykowego i kupić bajkę o tym, że młody wyniuchał na Ryozo resztki jakiegoś proszku, ale niestety - potęga pedantyzmu komendanta była jeszcze większa.
Rżnięcie głupa i wypytywanie dzieciaka czy nie chodzi mu czasem o działkę budowlaną nie było w jego stylu. Nie kusiło go nawet wysłanie młodego do portu, by zarejestrować galerę.
Bez słowa wyciągnął rękę do przyjaciela, zerkając na niego wyczekująco.
Nie miał tak stuprocentowej pewności, ale coś podpowiadało mu, że się nie pomyli. Nawet jeżeli bardzo chciałby się w tym momencie mylić. Dzieciak jeszcze nie uciekł, ale może to i nawet lepiej.
– Daj mi to.
Zadrżał lekko słysząc pytanie bruneta. Czego mógł się spodziewać? Oklasków za to jak się stoczył i do czego go pchnięto w tej przeklętej dziurze? Nie miał tak naprawdę nic na swoją obronę, bo mógł po prostu odmówić i "zarabiać" w każdy inny lepszy sposób. O ile jakakolwiek praca na tej wyspie mogłaby być lepsza.
Górna warga drgnęła mu groźnie, a kobaltowe ślepia, które wypatrywały w ciemności facjaty purchalaka przeskoczyły nagle na porucznika. Próbował rozczytać z jego twarzy to, co kryło się w jego głowie. Wszystkie te pytania, domysły, możliwe rozczarowanie nim. Aż strach pomyśleć co sobie Kundel o nim myślał w obecnej sytuacji. Przyłapał przyjaciela na sprzedaży narkotyków. Dzieciakowi.
— To nie jest właściwy moment na takie rzeczy — zauważył, znacząco poruszając brwiami i przechylając lekko głowę w stronę spoconego do granic możliwości dzieciaka. Aż skręcało Shiraia na ten widok. Doprowadzać się do takiego stanu w takim wieku. Jednak jakoś nie umiał mu współczuć. Każdy tutaj był mordercą i ten zapewne również takim był. Dla takich gagatków mieli specjalne miejsce w policji - celę. Nie za przytulną, nie za czystą i zdecydowanie wychłodzoną.
— Nie słyszałeś co starsi mówili? Spływaj, jeśli nie chcesz mieć bliższego spotkania z tamtym światem — warknął jeszcze raz tym razem nieco głośniej zaciskając tak mocno pięści, że mógłby przysiąc, iż na moment krew przestała mu dopływać do palców.
Młody chłopak chyba wystarczająco przestraszony widokiem dwóch policjantów, którzy warczeli niczym dwa rozjuszone psy, wziął nogi za pas. Możliwe, że zgubił za sobą telefon lub rozum. Jedno i drugie nie było mu jednak już potrzebne.
Ryozo na powrót skupił całą swoją uwagę na Hasegawie. Zaczesał kudły w tył jedną ręką, a drugą zaczął szperać po kieszeni płaszcza. Przedłużał to wszystko, jakby miało mu to w czymś pomóc. Nie odrywał jednak swojego spojrzenia od porucznika, za którym krył się wstyd oraz wstręt do samego siebie. Wyciągnął niewielką saszetkę, w której znajdował się niebieski kamyczek. Trzymał ją między dwoma palcami, chcąc mieć jak najmniej kontaktu z tym, co się znajdywało wewnątrz.
— Masz zamiar mnie przeszukać? — spytał wręczając mu produkt swoich kilku godzinnych prac. Jakby miał się czym chwalić...
– Żaden moment nie jest właściwy na takie rzeczy – poprawił go, odpuszczając na moment, wiedząc jednak, że to nie było ucięcie tematu.
Przez chwilę wpatrywał się w odprawianego dzieciaka, zdając sobie sprawę, że normalnie przecież nie pozwoliłby mu odejść, a przymknąłby go chociażby do czasu wytrzeźwienia, upewnienia się czy jest pełnoletni i zrzucenia na głowę komuś, kto może skierowałby go na odwyk. Chociażby przymusowo. Na wyspie jednak to nie on był już prawem.
To było trudniejsze do przełknięcia niż mogłoby się początkowo zdawać.
– Od kiedy bawisz się w kogoś, kogo wcześniej przysięgałeś dorwać i wsadzić za kraty?
Całkowicie przemilczał jednak kwestię wystawienia klienta. Pozostawało mu się tylko domyślać, co działo się w tym przeżartym przez narkotyki mózgu, gdy jego właściciel musiał zorganizować spotkanie, najpewniej z trudem zwlec się z wyra czy zorganizować jakąkolwiek zapłatę. Jedynym co go tu pchało, była nadzieja, że dostanie upragniony towar, a teraz wracał z niczym, wystawiony.
Trzeba było mieć nadzieję, że nie był mściwy. Ani on ani jego ewentualni kumple.
Jirō widząc, że Ryozo zabiera się za szperanie po kieszeniach, ponownie wyciągnął wyczekująco dłoń. Tym razem nie miał zamiaru odpuścić, choćby ręka miała mu ścierpnąć przez to ewidentne przedłużanie procederu pod publikę.
Obrócił niewielki woreczek strunowy w dłoni, przyglądając mu się przez chwilę. Nie znał się na narkotykach zupełnie. Od tego, wbrew pozorom, miał innego psa. Równie dobrze Bury mógłby ucieszyć się na widok soli do zmywarki, a jej właściciel bez wahania zaliczyłby cios po nerkach.
– I cała afera o takie gówno? – spytał wyraźnie rozczarowany, próbując zgnieść kryształek w palcach, wyraźnie nie zdając sobie sprawy, że powstanie takiego kosztowało jego przyjaciela kilka godzin ciężkiej pracy, a nie tylko podkradnięcie tego kuchennym krasnoludkom.
Wysypał zawartość na dłoń, po czym po chwili zrzucił kryształek na ziemię i przydeptując go buciorem posłał go wraz z piachem do dziury w studzience kanalizacyjnej.
– Powinienem? – spytał zastanawiając się czy Hideo nie ma czasem więcej takich niespodzianek i czy czasem zrzucanie tego do studzienki to był na pewno dobry pomysł; cholera wie gdzie siedziały szkolne Szczury i czy czasem nie będą miały niebieskiej uczty – Pytasz takim tonem jakbym miał być zły... A nie jestem. Jestem po prostu rozczarowany.
Nie było to żadne wytłumaczenie. Ze względu na swoją wiedzę dotyczącą narkotyków wcisnęli go do grupy, która się takowymi zajmowała. Jakby uznali, że to najlepszy powód, by ktoś taki jak Ryozo zajął się produkcją dragów. Od początku wiedział, że był to fatalny pomysł, a pierwszy sprzeciw skończył się tym, że poszerzyli mu tylko bardziej ranę na postrzelonej łydce. Dlatego nadal kulał i tak łatwo go było namierzyć.
Mimo przytłaczającego go poczucia bezsilności nie odwracał spojrzenia od mężczyzny. Uciekanie od problemu nie było najlepszym rozwiązaniem. W obecnej sytuacji nic nie było.
— Przysięgałem stawiać innych przed oblicze sądu sprawiedliwości. Zmuszono mnie do robienia rzeczy, które tej przysiędze przeczą — skinął głową jakby sam do siebie czując jak wszystkie mięśnie ciała napinają się w stresie — W głowie miałem tylko powrót do Tokio. Niezależnie od tego co musiałbym uczynić. Koniec końców rozpocząłbym sprawę przeciwko tej zapchlonej dziurze.
Obserwował uważnie to jak porucznik pozbywał się zrobionego przez niego kryształka. Nie było mu jakoś przykro, choć zapewne przyczynienie się do śmierci jakiegoś smarkacza przez przedawkowanie dodałoby mu jakichś punktów. Czemu on w ogóle o tym teraz myślał i to liczył? Obecnie nie było to istotne.
— To już jak uważasz. Nie mam nic do ukrycia przed Tobą. Zawsze byłem z Tobą szczery — decydował się na prawdę, nawet jeśli była ona bolesna i czasem mogła zepsuć to, co się budowało przez większość czasu. Poczuł ukłucie w sercu na kolejne słowa przyjaciela. Liczył się z tym, że właśnie do tego mogło dojść, ale słowa zabolały zdecydowanie bardziej niż przypuszczał.
— Nie mam nic na swoją obronę... Liczyło się dla mnie przetrwanie za wszelką cenę. Byleby się stąd wyrwać — zaczął wsuwając dłonie do kieszeni płaszcza i zaciskając je mocno w pięści, ukrywając tę nerwową reakcję przed Hasegawą — Właśnie tak myślałem. Że będziesz zły. Że doprowadziłem do takiej sytuacji.
Sam był na siebie wściekły. Jedyne co nim kierowało to chęć powrotu do Tokio, do swojej pracy i przyjaciela, któremu ufał jak nikomu innemu.
— Choć nie jestem zdziwiony... Spodziewałem się chyba tego, że dasz mi w pysk. I chyba bym nawet wolał...
Hasegawa potrafił trzymać ryj na kłódkę i błyskawicznie się dostosować. Nie był kimś, kto wychyla się bez potrzeby, większość czasu zachowując się jak czyjś cień. Szkoła jeszcze nie zdążyła ani dać mu w kość ani jakkolwiek na niego wpłynąć. Miał jedynie wrażenie, że na terenie kampusu zbyt wyróżnia się wiekiem ponad innych uczniów, więc zwyczajnie wolał przebywać w miasteczku.
Wzmiankę o rzeczach, które przeczą przysiędze, skwitował tylko westchnięciem. Minął komendanta i znalazł się przy automacie. Na liczniku nadal znajdowała się wrzucona, zdecydowanie zbyt duża kwota. Zwrot pieniędzy był zdecydowanie zbyt łatwą opcją, a pazerność Hasegawy nie pozwalała na nic innego jak wykorzystanie reszty kredytu, powoli wybierając kolejne słodycze, celując głównie w te z białą czekoladą i kokosowe.
– Zdajesz sobie sprawę, że ta szkoła ma wtyki w policji i znacznie wyżej? Aktami tej sprawy można by co najwyżej podetrzeć sobie dupę. Trafiłyby do niszczarki w momencie drukowania, razem z twoimi flakami.
Wzmiankę o szczerości przemilczał. Sam mu nie mówił wszystkiego. Udawał, że pochłonięty jest wybieraniem słodyczy z szuflady automatu, by następnie wypchać nimi kieszenie bluzy. Żarełko awaryjne na wypadek, gdyby na stołówce znowu zaserwowali jakieś niejadalne gówno. Hasegawa jeszcze nie był wygłodzony tak, by zjeść każdą szkolną papkę.
– Daj spokój, nie uderzyłem cię przecież nigdy – powiedział z wyrzutem, odwracając się do Hideo i tym razem wsuwając dłonie do kieszeni spodni – No, przynajmniej na trzeźwo.
Im dłużej patrzył na mężczyznę, na którym najwyraźniej sytuacja z przyłapaniem na handlu odcisnęła swoje piętno, tym bardziej cisnęły mu się na usta kolejne słowa. Jirō słowo "empatia" widywał chyba jedynie w krzyżówkach i durnych teleturniejach.
– Wolałbym żebyś się tak nie płaszczył przede mną, ani tym bardziej nikim innym. To, że wylądowaliśmy w szkole dla purchlaków nie znaczy, że mamy się zachowywać jak rozhisteryzowane czternastolatki.
Zmrużył ślepia przyglądając się Hasegawie.
— Co Ty robisz...?
Spytał w końcu widząc jak ten wybiera kolejno słodycze z automatu, aż mu brew drgnęła. Czyżby kolejny raz rządził się pieniędzmi Ryozo? Ale tym razem nawet bez jego zgody? Ostatnim razem wręczył mu pieniądze specjalnie na alkohol i papierosy. Reszty nie zobaczył nawet na oczy.
— Jestem tego świadom. Już wolałbym zginąć próbując ich upierdolić niż nie robiąc totalnie nic w tej sprawie.
Ruszył się w końcu z miejsca stając dokładnie kilka centymetrów za plecami Hasegawy.
"Daj spokój, nie uderzyłem Cię przecież nigdy... No, przynajmniej na trzeźwo."
— Ten policzek nadal to pamięta, jak schlałeś się i chciałeś pokazać kto jest z nas silniejszy — podniósł palec do prawego policzka pukając go kilka razy. Wpatrywał się w Jiro z dołu marszcząc brew gniewnie, puszczając mimo uszu kolejne jego słowa.
— Mogłeś poprosić o hajs na żarcie. Aż tak Ci to stołówkowe nie smakuje, że musisz robić zapasy? — spojrzał ze zwątpieniem na wypchane kieszenie mężczyzny, by po chwili znów wbić wzrok prosto w jego ślepia — Wiesz, że musisz to wszystko teraz oddać?
Pochylił się w jego stronę opierając jedną z dłoni na szybie automatu.
— Ale jest też druga opcja. Może bardziej kusząca, zważywszy, że się widzimy pierwszy raz po dłuższym czasie.
– Nie wiem, wiesz? Wklepuje kody nuklearne.
Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że rozporządzanie pieniędzmi Hideo nie weszło mu już w krew przy poprzedniej ich współpracy. Początkowo może odbywało się to nawet z jakimiś oporami, oczywiście ze strony sumienia Kundla, ale zwykle kończyło na tym, że potrafił bez pytania brać jego kartę, by za coś zapłacić, a następnie podrzucić ją na miejsce bez słowa.
– Pokora. Gdybyś od razu uznał, że jestem silniejszy to nic by się nikomu nie stało – skomentował, nieco rozbawiony sytuacją, której nawet nie pamiętał.
Pasowała jednak zarówno i do niego jak i do pamiętanych z tamtego wieczora obrażeń. Zarówno u siebie jak i u komendanta. Nic nie stało więc za tym by uznać wydarzenie za prawdziwe. Minęło też zbyt wiele czasu, by utrzymały się tu jeszcze jakieś przejawy żałowania tego i prób wynagrodzenia.
Rozpieszczone restauracyjnym żarciem podniebienie porucznika na wspomnienie o szkolnej stołówce zareagowało nadprogramową produkcją śliny i Kundel miał wrażenie, że zaraz uliczka zamieni się w minizoo, a w pierwszej kolejności zostaną wypuszczone pawie. Niekoniecznie dumne, ale liczne.
– Nienawidzę tego żarcia, albo jest niedoprawione w ogóle albo papkowate, jakby w ogóle żałowali trzymania tego na patelni. Jak już cokolwiek doprawiają to solą, kilogramem na talerz chyba, bo to aż zgrzyta w zębach, a kawa czy herbata to równie dobrze mogłaby być zaparzona w cukiernicy. Zabiłbym tę babę – wywarczał, rozpoczynając festiwal marudzenia, jak zwykle całkowicie pomijając kwestię rządzenia się nie swoją kasą.
Odwrócił się od automatu. Niedobrze.
Znieruchomiał, nerwowo zerkając w bok na opartą nagle o szybę rękę. Kilkukrotny spacer wzrokiem od oczu Ryozo do tej przeklętej ręki nie dał jednak pożądanych skutków w postaci jej zabrania. Naprawdę korciło żeby zwyczajnie przywalić mu w zgięcie łokcia, ale na nieszczęście, wedle przewidywań, ręka by się zgięła, a komendant znalazł się jeszcze bliżej. Czego jednak Jirō wolał uniknąć.
– Nic ci nie oddam. Zostawiłeś hajs w automacie, tylko frajer by nie skorzystał. Trzeba było pilnować – warknął ponownie, gotów bronić żarcia – I przestań mnie, kurwa, znowu rwać. Za każdym razem jak wchodzi temat hajsu to ci się zbiera na amory.
Wiele razy sprawdzał wieczorami swoje konto bankowe zastając tam niezły ubytek pieniędzy. Pierwsza myśl, jaka mu przychodziła do głowy to to, że go okradziono. Zastępowała ją jednak kolejna, taka, że to właśnie porucznik postanowił opłacić swoje alkoholowe libacje jego pieniędzmi. Jak i zapełnianie swojego żołądka, który dna nie posiadał. Ile to już razy siadali razem do stołu, a Kundel pochłaniał ogromne ilości jedzenia powtarzając za kilka minut jednak, że nadal jest głodny? Było ich niebywale wiele, ale za każdym razem Ryozo przymykał na to oko. Za bardzo lubił porucznika, żeby się rzucać o takie pierdy.
"Pokora. Gdybyś od razu uznał, że jestem silniejszy to nic by się nikomu nie stało."
Uśmiechnął się na te słowa na moment spuszczając wzrok. Każde takie wspomnienie wywoływało u niego rozlew przyjemnego ciepła po całej klatce piersiowej. Tamten wieczór sam pamiętał jak przez mgłę, ale jego policzek miał zdecydowanie lepszą pamięć. Następnego dnia nie dość, że był cały siny, to jeszcze z wargi lała mu się krew. Po przyjściu do pracy odpowiedział wszystkim, że zwyczajnie potknął się pijany na schodach.
— Uważaj, bo jeszcze ktoś to usłyszy i uzna, że to serio zrobisz. A tutaj ściany mają uszy.
Mruknął do niego zerkając na wypchane jedzeniem kieszenie.
Doprawdy...
— Jakbyś kurwa spytał, to by nie było problemu — odwarknął mu, ale na kolejne słowa otworzył szeroko oczy ze zdumienia.
— C-co...? Może i rwę, mam powód. Ale nie mieszaj do tego pieniędzy, którymi po raz kolejny się rządzisz, jakby były Twoje. Zawsze przymykam na to oko, bo Cię lubię. Więc się nie rzucaj o to, bo chciałem jedynie zaproponować wyjście do baru — widocznie zraniony odwrócił twarz zagryzając dolną wargę. Skakał spojrzeniem po otaczających ich ciemnościach, jakby próbując się czegoś tam doszukać.
— Odszukałeś mnie... Nie wiem jak, nie wiem czemu... Nie wiem, jak mam reagować! — sfrustrowany wybuchnął w końcu zaciskając trzymaną na automacie dłoń w pięść. Wrócił kobaltowymi oczami do twarzy Hasegawy — Mówisz, że nie jesteś zjawą... A co jak zaraz znowu znikniesz? Co jeśli to kolejny sen, w którym Cię spotykam? W którym dzieją się same najmilsze rzeczy by zaraz znów wyparować?...
Wahał się przez kilka chwil, by w końcu pociągnąć go za bluzę i przytulić z całych sił. Trząsł się jak galaretka, ale za długo zwlekał z tym, żeby pokazać jak wiele uczuć się w nim kryło. Ile szczęścia i radości odczuwał zmieszanej ze strachem przed tym, że dzisiejszy dzień był jedynie mocno realistycznym snem.
— Ja pierdole... Jirō, nie znikaj.
Jednak w tym momencie coś do niego dotarło. Myśl nagła i uparta, ogłuszająca jak wystrzał i nie chcąca zniknąć tak samo szybko, jak się pojawiła.
– Proszę, proszę, na wyspie nie masz już tyle hajsu, co wcześniej. Boli każda przepierdolona na głupoty kwota, co?
Kolejnych słów nie skomentował, choć cisnęło się na usta pytanie, czy teraz już go nie lubi, że nagle zaczął zwracać uwagę na pieniądze. Nie chciał jednak przesadzić ze złośliwością. Mógł ugryźć, by sprawić trochę bólu, ale nie zamierzał go szarpać aż do otwartej rany i wyrwanego mięsa.
Ryozo zawsze był bardziej wylewny od Hasegawy, bardziej emocjonalny i częściej to okazywał, więc ten nagły wybuch wcale nie był czymś dziwnym. Niekoniecznie jednak odwzajemnionym, bo Jirō trzymał ludzi na dystans. Uniósł brwi w akcie zdziwienia.
– Nie każ mi pytać czy dodatkowo jesteś naćpany, bo tak brzmisz.
Wolał też nie pytać o te milsze sny, bo nie wątpił w wyobraźnię Ryozo, a podejrzewał, że nie wszystko było tym, co chciałby koniecznie wiedzieć. Wiadomo, im mniej się wie, tym lepiej się śpi.
Przez ten ułamek sekundy pomyślał, że przesadził, że przyciągnięcie go za bluzę skończy się finalnym ciosem prosto w brzuch, z takiej odległości niekoniecznie groźnym, ale na pewno bolesnym. Może na to zasłużył za te wszystkie złośliwości. Jednak zamiast rozchodzącego się po ciele bólu czuł tylko drżenie, bynajmniej nie swoje.
Aż chciało się pomyśleć "no w końcu". Kundel osiągnął to, czego chciał. Pozbył się konkurencji, w postaci automatu, którym to zajmował się na początku Ryozo zamiast w ogóle okazać jakąkolwiek radość z tego, że Hasegawa go odnalazł. Sępienie uwagi tym sposobem może nie było najlepsze, ale po raz kolejny utwierdziło porucznika w przekonaniu, że eliminacja innych jest najprostszą drogą, by całą atencję przenieść na siebie.
– Zapewniam cię, że jeszcze pożałujesz tych słów i będziesz miał mnie dosyć – odparł, nadal trzymając dłonie w kieszeniach i pozwalając komendantowi trwać w tak bliskiej odległości.
Normalnie takiego wyrazu pozornej obojętności nie można by przypisać nawet do neutralności, ale w przypadku Kundla to był spory postęp. Kto wie ile silnej woli potrzebował żeby natychmiast się nie odsunąć, nie zwiać czy w akcie totalnej desperacji czy zaszczucia, zwyczajnie nie przywalić komuś, kto odważył się na taki czyn.
– Odprowadzę cię, chyba masz już dość na dziś – powiedział, celowo unikając określania miejsca docelowego, bo "dom" brzmiał absurdalnie, a "akademik" jak jeszcze słabszy żart.
— Nie jestem... — mruknął pod nosem. Jeszcze tego brakowało, żeby go osądzał o bycie naćpanym. Stalowa zasada: nie próbujesz towaru, który sam robisz. Kolejna zasada: nie próbujesz żadnego innego towaru. W biznesie trzeba być nieustannie trzeźwym, a Ryozo nawet nie miał odwagi, ani chęci, żeby staczać się jeszcze niżej. Wystarczyło mu, że korzystał z całej swojej wiedzy, żeby na boku zarobić trochę więcej kasy przy okazji zbierając informacje. Nigdy nie wiadomo co można usłyszeć od nic nieznaczącego ćpuna, którego nikt nie zauważy.
Możliwe, że faktycznie z tym zwlekał, ale bał się jak cholera, że to spotkanie było niczym więcej jak kolejnym głupim wybrykiem jego zmęczonego umysłu. Zmęczonego po wielu nieprzespanych nocach. Zmuszał się do siedzenia wieczorami z nosem w książkach, żeby zająć czymkolwiek nachodzące go myśli. Kończyło się to zazwyczaj kilku godzinnym snem, przeplatanym koszmarami.
— Ciebie? — zaśmiał się cicho pod nosem wypuszczając cicho powietrze przez nos — Nigdy nie mam Cię dość, daj spokój.
Nie chciał, żeby to wszystko nagle wyślizgnęło mu się spomiędzy palców niczym skrawek satynowego materiału. Wciąż drżąc przełknął ciężko ślinę spoglądając w końcu na niego z drżącymi wargami, które wyginały się w szeroki uśmiech. Hideo krył w sobie wiele emocji, wiele z nich również wylewał, ale tylko w obecności osób, którym ufał bezgranicznie. Do takich właśnie zaliczał swojego przyjaciela. Jego widok był niezwykle bezcenny, a teraz mając pewność, że nie był iluzją, a stał tu przed nim żywy, z krwi i kości radowało jego serce jeszcze bardziej.
— Heh... chyba tak... Ale nie odpuszczę Ci... Musimy się napić — odsunął się od niego powoli — Nie dziś, ale musimy.
Poklepał go po ramionach, by w końcu odsunąć się i dać mu przestrzeń. Odchrząknął przystawiając dłoń do ust i rozejrzał się ukradkiem dookoła, co by upewnić się, że nikt ich nie podglądał.
— Opowiesz mi po drodze jak tu dotarłeś? Jak mnie znalazłeś? — już zapomniał o kwestii pieniędzy, o tym batoniku, który utknął mu w automacie i całej masie słodyczy, która trafiła do kieszeni porucznika. Jego umysł był zajęty czymś zupełnie innym, pochłonięty zdumieniem i radością, która wiązała się z na powrót odzyskanym przyjacielem. Nawet jeśli to on przybył mu na ratunek. Niczym rycerz na białym koniu w pogoni za księżniczką.
— Mam nadzieję, że to historia pełna wybuchów i pościgów.
z.t. — forwarded to — strzelnica w terenie
|
|